Kiedy wyobrażam sobie swoją wymarzoną garderobę, mam w głowie rzędy półek zapełnione butami na wysokim obcasie, wieszaki uginające się od natłoku wszystkiego we wszystkich kolorach tęczy i oddzielną szafę na biżuterię (oczywiście garderoba stanowi oddzielny pokój o wymiarach mniej więcej trzy razy takich jak moje obecne królestwo, i, żeby nie było, mam całkiem spory pokój). Oczywiście garderoba ta byłaby częścią przestronnego loftu na ostatnim piętrze wieżowca na Manhattanie, a ja nie miałabym sypialni, tylko miękką sofę postawioną na środku gigantycznej szafy, na której spędzałabym każdą wolną chwilę (na sofie, szafa byłaby za duża żeby na nią się wspiąć). Widzę, że moje gdybanie o marzeniach nie do spełnienia zajęło już kilka linijek tekstu, więc wszystkim zainteresowanym poradzę wpisać w Google 'Blair Waldorf garderoba' lub 'Carrie Bradshaw buty' - od razu mnie zrozumiecie.
Jest taki czas w ubraniowej ewolucji każdej kobiety (wolę określenie 'dziewczyna') (szczerze współczuję wszystkim tatusiom!) kiedy wszystko różowe, błyszczące, brokatowe, słodkie, w koteczki, pieseczki albo misiaczki jest niczym sprzęt techniczny kupiony w delikatesach - do wyrzucenia. Taki czas miałam i ja, zaciekle broniąc się przed jakimikolwiek głupkowatymi nadrukami na koszulkach (kto wymyślił te śmiejące się żółwie ze słuchawkami na uszach?! widział kto żółwia z nieproporcjonalnie wielką głową słuchającego muzyki?) i wszelkiego rodzaju rzeczami, które mogłyby ujść za 'dziecinne'. Po Różowej Aferze nastała era powrotu do korzeni - coś mnie ostatnio podkusiło na kokardki. Zawsze wydawało mi się, że zwykła biała bluzka, to po prostu zwykła biała bluzka, nikomu specjalnie niepotrzebna i na pewno nietrudna do kupienia. Ale kiedy w końcu zaczęłam odczuwać potrzebę posiadania takowej, zdałam sobie sprawę, że krój, materiał, wykonanie mają znaczenie. Przetrząsając wieszakowe czeluście natrafiłam na swój osobisty ideał - z lejącego, przyjemnego materiału, luźna i dobrze skrojona. Nagle zapaliła się czerwona lampka (tak, wiem, że buduję napięcie prawie tak wielkie jak przy ogłaszaniu żałoby narodowej); kokardki. I to aż trzy. Na plecach. Olaboga, nie, nie, nie i jeszcze raz nie, nie jestem w przedszkolu i jakoś mi się nie widzi do niego wracać (chyba że do dni wypełnionych zabawą lalkami). Ale jak tak stałam przed szafą B. i myślałam o lalkach, cekinach, ich plastikowych długich nogach i plastikowym różowym uśmiechu, stwierdziłam, że jednak a)nie jestem dorosła i b)wcale nie chce jak taka dorosła wyglądać. Wiem, że okres buntu i te sprawy, podarte dżinsy i kuse podkoszulki odsłaniające kolczyki we wszystkich możliwych miejscach widuję na co dzień, ale no co, już kokardek założyć nie można?
When I think of my dreamt warderobe I always see many shelves full with high heels, thousands of overloaded hangers full with all the things in all the possible colours, and a seperate cupboard for the jewelery (of course that warderobe would be three times bigger than my current kingdom, and, to your concideration, I have a pretty big room). Of course that closet would be a part of a spacious loft in one of the scyscrapers in the centre of Manhattan, on the higher floor, and I wouldn't have a bedroom - instead of that I would have a comfy sofa in my dreamt warderobe and I would sleep in the best company of shoes, skirts and shirts. Okay, I see that my dreaming has already taken few lines of my article, so to all of you who want to know what I'm talking about I advice to google "Carrie Bradshaw's shoes" or "Blair Waldorf's warderobe". I'm sure you'll understand me.
There is a time in every women's evolution (I prefer a word 'girl') (I'm relly sorry for all the daddies!) when everything pink, sparkling, brocated, cute, in kitties, puppies or teddies' print is like a technical stuff bought in a supermarket - should be immadietely thrown into the bin. I also've been on that 'stage' and was fiercely defending from any stupid prints on Tshirts (who produced smiling turtles with not proportional head, wearing headphones?! Have anybody of you seen a turtle listening to music? Sic!) and any type of clothes which could be described as 'childlish'. After the Pink Affair there came an era of coming back to the roots - something made me like bows recently. I always thought that a normal, white blouse is...just a normal white blouse, not hard to find or buy, too boring to wear. But when I finally came to the conclusion that I actually need one, it was hard (okay, I'm now talking as if I were announcing a worldwide mourning). When I started analysing the cuts, materials and so on I was likely to fail, until I found this one. I saw it and loved the way I looked in it. Simple. As I wanted. Perfect. But... *Red lights*. I saw those bows on the back. Three! Oh no no no, I'm not in kirden garden anymore, and I'm not eager to come back to playing with dolls. But when I was staying in front of the mirros, looking at that tee, thinking about sequins, dolls, and their perfect plastic smiles and perfect plastic legs I realised that a)I'm not an adult and b) I don't wanna be one. Yep, I know, rebellious time, torn pants, short Tshits and that stuff, but hey, can't I just wear bows for a moment?
Jest taki czas w ubraniowej ewolucji każdej kobiety (wolę określenie 'dziewczyna') (szczerze współczuję wszystkim tatusiom!) kiedy wszystko różowe, błyszczące, brokatowe, słodkie, w koteczki, pieseczki albo misiaczki jest niczym sprzęt techniczny kupiony w delikatesach - do wyrzucenia. Taki czas miałam i ja, zaciekle broniąc się przed jakimikolwiek głupkowatymi nadrukami na koszulkach (kto wymyślił te śmiejące się żółwie ze słuchawkami na uszach?! widział kto żółwia z nieproporcjonalnie wielką głową słuchającego muzyki?) i wszelkiego rodzaju rzeczami, które mogłyby ujść za 'dziecinne'. Po Różowej Aferze nastała era powrotu do korzeni - coś mnie ostatnio podkusiło na kokardki. Zawsze wydawało mi się, że zwykła biała bluzka, to po prostu zwykła biała bluzka, nikomu specjalnie niepotrzebna i na pewno nietrudna do kupienia. Ale kiedy w końcu zaczęłam odczuwać potrzebę posiadania takowej, zdałam sobie sprawę, że krój, materiał, wykonanie mają znaczenie. Przetrząsając wieszakowe czeluście natrafiłam na swój osobisty ideał - z lejącego, przyjemnego materiału, luźna i dobrze skrojona. Nagle zapaliła się czerwona lampka (tak, wiem, że buduję napięcie prawie tak wielkie jak przy ogłaszaniu żałoby narodowej); kokardki. I to aż trzy. Na plecach. Olaboga, nie, nie, nie i jeszcze raz nie, nie jestem w przedszkolu i jakoś mi się nie widzi do niego wracać (chyba że do dni wypełnionych zabawą lalkami). Ale jak tak stałam przed szafą B. i myślałam o lalkach, cekinach, ich plastikowych długich nogach i plastikowym różowym uśmiechu, stwierdziłam, że jednak a)nie jestem dorosła i b)wcale nie chce jak taka dorosła wyglądać. Wiem, że okres buntu i te sprawy, podarte dżinsy i kuse podkoszulki odsłaniające kolczyki we wszystkich możliwych miejscach widuję na co dzień, ale no co, już kokardek założyć nie można?
When I think of my dreamt warderobe I always see many shelves full with high heels, thousands of overloaded hangers full with all the things in all the possible colours, and a seperate cupboard for the jewelery (of course that warderobe would be three times bigger than my current kingdom, and, to your concideration, I have a pretty big room). Of course that closet would be a part of a spacious loft in one of the scyscrapers in the centre of Manhattan, on the higher floor, and I wouldn't have a bedroom - instead of that I would have a comfy sofa in my dreamt warderobe and I would sleep in the best company of shoes, skirts and shirts. Okay, I see that my dreaming has already taken few lines of my article, so to all of you who want to know what I'm talking about I advice to google "Carrie Bradshaw's shoes" or "Blair Waldorf's warderobe". I'm sure you'll understand me.
There is a time in every women's evolution (I prefer a word 'girl') (I'm relly sorry for all the daddies!) when everything pink, sparkling, brocated, cute, in kitties, puppies or teddies' print is like a technical stuff bought in a supermarket - should be immadietely thrown into the bin. I also've been on that 'stage' and was fiercely defending from any stupid prints on Tshirts (who produced smiling turtles with not proportional head, wearing headphones?! Have anybody of you seen a turtle listening to music? Sic!) and any type of clothes which could be described as 'childlish'. After the Pink Affair there came an era of coming back to the roots - something made me like bows recently. I always thought that a normal, white blouse is...just a normal white blouse, not hard to find or buy, too boring to wear. But when I finally came to the conclusion that I actually need one, it was hard (okay, I'm now talking as if I were announcing a worldwide mourning). When I started analysing the cuts, materials and so on I was likely to fail, until I found this one. I saw it and loved the way I looked in it. Simple. As I wanted. Perfect. But... *Red lights*. I saw those bows on the back. Three! Oh no no no, I'm not in kirden garden anymore, and I'm not eager to come back to playing with dolls. But when I was staying in front of the mirros, looking at that tee, thinking about sequins, dolls, and their perfect plastic smiles and perfect plastic legs I realised that a)I'm not an adult and b) I don't wanna be one. Yep, I know, rebellious time, torn pants, short Tshits and that stuff, but hey, can't I just wear bows for a moment?
ph. Paula, wearing: Promod blouse