Kenzo jumper

1:03 AM

Długo zabierałam się do stworzenia tego posta, ale chyba mam dobre usprawiedliwienie. I to w postaci bluzy. I nie chodzi tutaj wcale o jej cenę, a raczej o wymiar sentymentalny. Przypominacie sobie może jakieś swoje małe marzenia, które bezmyślnie rzuciliście w podstawówce albo kiedyś po prostu stwierdziliście, że zrobienie czegoś jest warte wpisania na listę Before I die? Ja pamiętam dokładnie jak tylko zaczynałam interesować się modą i jedną z marek, która szczególnie wpadła mi oczy, gdy przeglądałam pokazy z Fashion Week'ów było właśnie Kenzo, także z uwagi na ich zieloną bluzę z tygrysem, ówczesny hit streetstyle. I chociaż obecnie ich kolekcje może nie do końca wpisują się w moją estetykę, od zawsze chciałam mieć ich bluzę. Przyjeżdżając do Londynu nie myślałam, że wrócę z nią w walizce, nie planowałam tego zakupu szczególnie, chociaż to najdroższa rzecz w mojej szafie. Doszłam tam w do wniosku, że wolę mieć jedną rzecz, na którą czekałam długo i będzie mi służyła latami, niż sto koszulek z Primarka, na które nie będę chciała patrzeć za kilka dni.

Nie chcę zabrzmieć śmiesznie, ale nadal mimowolnie się uśmiecham myśląc o tym zakupie. Tego dnia lało jak z cebra (i wbrew pozorom - to wcale nie takie oczywiste w Londynie, w lecie nie pada tak dużo!), a ja (bardzo mądrze) nie wzięłam ani płaszcza, ani parasola i wyszłam na miasto ubrana w cieniutką sukienkę. Miałam spotkać się z koleżanką, ale nie zgrałyśmy się w czasie, więc korzystając z okazji, że wybrałam się już na (znienawidzoną) Oxford Street, kupiłam od krzywopatrzącego pana na ulicy transparentny parasol, jaki nosiła Blair w Plotkarze i zaszłam do kilku sklepów. I pomimo faktu, że miałam pod nosem czteropiętrowy Topshop, trzy Zary, dwa H&M, wszystkie możliwe sieciówki, ba, odwiedziłam nawet &Other Stories - nic nie znalazłam. Wygooglowałam więc najbliższy sklep Kenzo i stwierdziłam, że pójdę się rozejrzeć. Trafiłam na małą uliczkę gdzieś w zaciszu, po prawej miałam ekskluzywne butiki Chanel i Diora, po lewej Louis Vuitton i Armaniego, ale podążając za nawigacją, nie mogłam znaleźć Kenzo. Weszłam w jakąś zamkniętą strefę, gdzie obsługa poszczególnych butików stała w garniturach przy drzwiach i widząc przemokniętą blondynkę z przezroczystym parasolem i w butach z dwunastocentymetrowym obcasem uchylała drzwi z pytaniem, czy może mi w czymś nie pomóc. "Mhm, actually, do you know where the Kenzo boutique is?". Nie wiedzieli. Miałam zamiar już zmierzać w stronę jakiegoś sklepu ze starymi książkami, w których to kończyło się większość moich ekspedycji, ale obejrzałam się za siebie i (gratulujemy, właśnie podniosłaś wzrok znad telefonu!) moim oczom ukazało się tak dobrze znane mi logo. Weszłam trochę niepewnie, w końcu takie sklepy krępują odwiedzającego z takim statusem konta bankowego jak mój, ale zaczęłam przeglądać ubrania. Były wszystkie - kolory, wzory, faktury, kolekcje. Już po pięciu minutach zaznajomiłam się z ekspedientem i zaczął przynosić mi modele z zaplecza, niektóre niewystawione w sklepie. I tak wylądowałam w przymierzalni, otoczona ubraniami z których każde kosztowało więcej niż wszystko co miałam na sobie (i w torebce). Nie zrozumcie mnie źle - pracowałam całe lato i mogłam dysponować pieniędzmi jak uznałam za słuszne. Nie uważam, że dają one szczęście, dlatego właśnie w Londynie starałam się robić rzeczy, które będę wspominać całe życie, nie zaś magazynować je, podczas gdy nie mam jakiegoś szczególnego celu. Jednak świadomość, że udało się, że jestem w mieście w którym zawsze chciałam się znaleźć i zaraz będę miała coś, z czym kojarzyli mnie znajomi (te odwieczne życzenia urodzinowe "..i dużo ubrań z Kenzo") była dość przytłaczająca. Koniec końców, wybór padł na szarą (mój nowy znajomy vel. ekspedient z najszczerszym uśmiechem na świecie) stwierdził, że przewidział to jak tylko weszłam do sklepu ("oh, you have blue eyes, it matches per-fec-te-ly!"), a ja drżąc z ekscytacji wpisałam PIN w terminalu. Śmiał się ze mnie, że bałam się, że mi przemoknie - zapakował mi bluzę w dwa pudełka i torbę, przez którą zajmowałam dwa miejsca w metrze. Pani stojąca w kolejce do kasy za mną kupiła torebkę, kurtkę i trzy bluzy. A ja i tak wyszłam z bananem na twarzy.

Kończąc ten, nie powiem że nie, żałosno-zabawny wywód jak to kupiłam niepozorny kawałek materiału z naszytym tygrysem, dodam tylko, że chciałam pokazać ją jak najlepiej, ale finalnie wyszła sesja w okolicy mojego domu i chyba nie potrzebuje jakiejś szczególnej otoczki. Wystarczy jedno małe spełnione marzenie :)


You Might Also Like

2 COMMENTS

  1. Fantastic goods from you, man. I have understand your stuff previous to and you're just
    too great. I actually like what you have acquired here,
    really like what you're saying and the way in which you say it.
    You make it enjoyable and you still take care of to keep it smart.
    I can not wait to read much more from you. This is actually a tremendous
    web site.

    my site: Pure Testo Xplode Supplement

    ReplyDelete

like me on facebook

Subscribe