
,,Myślę, że moda to nie tylko pokazy czołowych projektantów w Paryżu czy Mediolanie, Anna Dello Russo czy Miroslava Duma. Moda to też my, zwykli śmiertelnicy, którym dane jest ją oglądać zza szklanego ekranu komputera. Cały ten świat pasjonuje mnie od dawna. I to do takiego stopnia, że na cudowny pokaz reaguje płaczem, a w mojej małej garderobie przesiaduję godzinami, wyciągając stare ubrania i przerabiając w taki sposób, by osiągnęły nietypowy wymiar. Jestem pewna, że moje miejsce jest w przemyśle modowym, tam chce pracować, ponieważ uważam, że praca powinna pasjonować i lepiej rozwijać swoje zainteresowanie w tym co się kocha niż być kolejnym nudnym dyrektorem w równie nudnej firmie. Warsztaty takie jak te, które można wygrać w konkursie to duży koszt, którego nie jestem w stanie ponieść. Ale wierzę, że powinniśmy rozwijać taką Młodą Polskę, nie narzekać na niski poziom mody w naszym kraju, ale starać się tę modę kształtować od podstaw, walczyć o nią i dawać z siebie 100%. A ja dam z siebie 200%, jeśli tylko będzie mi to dane!"
Te kilka słów wystukanych w przypływie emocji zapewniło mi udział w kolejnych warsztatach. Śmiałam się potem, że trwa jakaś dobra passa i że powinnam zagrać w Lotto a zostanę jeszcze milionerem :). W każdym razie w stolicy zostałam trochę dłużej (i pewnie będę Was tym zamęczać przez kolejny miesiąc). Jakkolwiek na spotkanie bloggerek cieszyłam się bardzo, to na myśl o profesjonalnych warsztatach prowadzonych przez uznanego krytyka mody, panią Hannę Gajos cała się trzęsłam z radości. No dobra, nie byłam pewna kim dokładnie pani Hania jest, dlaczego jest taka doceniona i co tak właściwie robi. A robi bardzo dużo, wie więcej niż wszystkie blogereczki razem wzięte a przy niej czułam się, najzwyczajniej w świecie, głupio.

Po wejściu (spóźnionym) do przestronnego miejsca spotkania przeżyłam lekki szok. Spodziewałam się wielu przestylizowanych ludzi popijających kawę ze Starbucksa i jedzących niskokaloryczne sałatki. Ale nie. Nie w sensie pozytywnym. W prelekcji uczestniczyło jakieś osiem osób (łącznie ze mną) i to było cudowne. Różnica wieku między mną a resztą balansowała od dziesięciu do pięćdziesięciu lat i w nawet najmniejszym stopniu nie dorównywałam im wiedzą czy doświadczeniem. Jednak - jak to usłyszałam od pani Hanny - każdy kiedyś zaczyna.
Czas leciał (za)szybko. Tyle ciekawych informacji, które mój mózg przyswoił jeszcze nigdy nie usłyszałam. Luźne dyskusje na tematy, o których nie miałam pojęcia utwierdziły mnie w przekonaniu, że podążam dobrą drogą. Nie chcę przecież do końca pisać o tym, że bluzeczka pasuje do nowych bucików, a w Zaruni są przeceny. Nie, nie i jeszcze raz nie. W zamian za to zostawiam Was z (niewielką) dawką modowej wiedzy. Po pięciu minutach słuchania zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio, że nie wzięłam (jak reszta) zeszytu. Na szczęście aparatem robiłam zdjęcia slajdów wyświetlanych z komputera i zapełniłam sobie notatki w telefonie krótkimi hasłami typu "Moda jest damą zaborczą".


Nie wiem od czego zacząć. Minęły dwa tygodnie (a u mnie to co słyszę wlatuje jednym uchem a wylatuje drugim). Jednak, uwierzcie, zakodowałam wszystko w podświadomości i mądre słowa wypowiedziane w ciągu nieprzerwanej (krótkie przerwy na ciasteczko i jedziemy dalej!), sześciogodzinnej dyskusji. Najbardziej podobał mi się wymiar spotkania - obok mnie siedział początkujący projektant, z lewej pani z firmy produkującej materiały, za mną ktoś z radia, a wszyscy z miłością do tego samego. Pozostaje mi przedstawić (w bardzo skróconej formie) kilka haseł zachowanych w moim wysłużonym telefonie.
Anegdota Sonia Rykiel.Pierwsze słowa, które wystukałam na dotykowym ekranie. Pani Hanna nawiązała do produkcji i przepłacania za metkę. Opowiedziała o swoim pobycie w Paryżu, gdzie była zachwycona butikiem projektantki słynącej z doskonałych dzianin, Sonii Rykiel. Oczywiście cena wykraczała poza możliwości zwykłej osoby. Jednak po powrocie do Polski któregoś razu zawitała w fabryce dzianiny (bodajże w Łodzi, ale nie pamiętam dokładnie). I co zobaczyła? Te same ubrania, sweterki, w identycznym kolorze, produkowane u nas, jeszcze bez metki która miała być doszyta niebawem zagranicą i zwiększyć jej wartość o kilka zer. I tutaj pytanie pojawiło się pytanie: Za co płacisz? Za jakość, czy za metkę? Co do mnie - znacie moje stanowisko. Nikt by Chanel 2.55 nie pogardził, ale różnicy mi nie robi fakt, że sukienka była kupiona w odzieży używanej albo w H&M. I tak pochodzi z Chin. I tu dalej..
Produkcja przeprowadza się na Wschód. Wszystko jest tworzone w Chinach ze względu na niższe koszty, ale.. rdzenni (bogaci) mieszkańcy sami wcale nie użytkują odzieży słabej jakości. Są w stanie (i to praktykują) zrobić bardzo wysokiej klasy surowce, a to nam (przecież tak rozwiniętym Europejczykom) odsyłają słabe odpadki. A wiedzieliście na przykład, że kolor oranżowy (ostry pomarańcz) jest jednym z najtańszych do wyprodukowania kolorów? Przedsiębiorcom na rękę było wprowadzenie go do obiegu, bo oni ponosiliby mniejsze koszty, a my płacilibyśmy tyle samo co za każde inne ubranie. I udało im się. Pamiętacie szał na ten kolor latem kilka sezonów temu? Był wszędzie, jak minionej jesieni burgund czy mięta rok temu. Wszyscy zaatakowali - gazety promowały go jako 'hit sezonu' wystawy w sieciówkach mieniły się w odcieniach pomarańczy.. Wmówiono nam, że ten kolor jest super extra najlepszy. My płacimy, oni zarabiają jeszcze więcej Proste.
Jak chcesz pracować w modzie, musisz nauczyć się oszukiwać. Wyobrażacie sobie moją minę jak to usłyszałam? Nagle zdałam sobie sprawę jak bardzo jesteśmy mamieni, wpadamy w zakupoholizm, chcemy mieć wszystko to, co jest aktualnie t r e n d y (tak jak ten cały oranż na wszystkich częściach garderoby). A jak chcesz pracować w tym przemyśle.. no cóż, najprawdopodobniej przez większość życia będziesz wmawiał biednym klientom, że kolejna para butów jest bardziej niezbędna niż rachunki za prąd. Jednak w modzie nie można zrobić kariery finansowej bez duszy artysty i miłości. Przypomniał mi się jeszcze jeden przykład świetnego PR-u. Po tsunami (nie pamiętam którym) zostały zatopione kontenery z jeansami. Tyle zniszczonej odzieży, coś trzeba było z tymi zapleśniałymi spodniami zrobić. I tak narodziła się moda na przetarcia i podarcia na jeansach, które nosimy do dzisiaj.
Krytyka umiera. Tutaj zrobiłam się czerwona na twarzy, gdy wysłuchałam (jakże prawdziwych!) oskarżeń, że krytyki już nie ma, nikt nie wyraża tak na prawdę swojego zdania ze względu na opisane wyżej manipulacje oraz marketing. Gazeta musi reklamować pewne produkty, bo z samej ceny, którą płacimy w sklepie się nie utrzyma. Następnie Hanna Gajos zarzuciła bloggerom, że nie uczą się, i nie chcą się uczyć krytykować. Na wszystko potakują głową z aprobatą, nie mają własnego zdania, co zabija sens dziennikarstwa modowego, a to Internet jest jego przyszłością.
Nie będę już pogrubiać tekstu, bo chyba bym musiała pogrubić wszystko. Nie ma ważniejszych i mniej ważnych komentarzy. Dalej wysłuchałam takich zdań jak "Moda dowartościowuje", "Moda jest terminem ważności do spożycia". Nie obyło się bez bardzo interesującej mnie historii mody i stwierdzenia, że wszystko już było i my możemy już tylko interpretować to na swój, nowoczesny i jak najbardziej świeży sposób. Kiedyś moda miała służyć do przyporządkowywania do danych grup społecznych , obecnie funkcjonuje tzw. "funkcja wsadu" czyli (przykład pani Hanny) te same jeansy założone przez księcia i drwala, lub sukienka w którą ubrana jest sprzątaczka i królewna. Od razu można zauważyć, że wszystko zależy od tego jak postrzegamy daną rzecz. Ile razy zakochałam się w danych butach, bo ta i ta pani miała je na sobie? Niezliczoną ilość. Czas to zmienić.
Poruszone zostały też takie tematy, jak centra handlowe, które zniszczyły modę, białe kozaczki wyśmiane przez Tomasza Jacykowa i potem silnie lansowane prze Karla Lagerfelda jako 'hit' (nauczka: nigdy nie mów że coś jest beznadziejne. Jak Karl powie, że jest super, będzie super. Patrz: musisz nauczyć się ludziom wmawiać swoje racje). Nawiązała się też interesująca dyskusja na temat świetnie prosperującego polskiego projektanta Roberta Kupisza. Ze świecącymi oczami przysłuchiwałam się opiniom, jako że Robert jest świetną, przyjemną osobą, ale tworzy dla ludzi młodych ('funkcja wsadu'), wykorzystuje swoich znajomych jako słupy ogłoszeniowe (to powinno się potraktować jako komplement i umiejętność promocji), ale nasza wykładowczyni określiła go jako geniusza, który opowiada fantazje, przyciąga i sprawia że chcemy więcej. Trudno się nie zgodzić!
Zostało mi jeszcze dużo do powiedzenia, ale coś patrzę, ze posty zaczynają przypominać całkiem pokaźne rozdziały książek, więc kończę na dziś, a tematów do opowiadania mam na najbliższy rok!


I ten moment, kiedy ktoś taki pyta cię o zdanie, chce wiedzieć co sądzisz na dany temat, a na pytanie 'Czy mogę zdjęcia' odpowiada 'Dziecko, mogę cię nawet na Facebooku do znajomych dodać!'