wish it was real California light
2:32 PMOj, chyba naprawdę ciężko mi idzie pisanie. Szczególnie jego zaczęcie. I wow, dawno nie klikałam w klawiaturę po polsku, zdecydowanie miła odmiana.
Więc co mam powiedzieć? Właśnie skończyłam pierwszy rok studiów w Londynie (a drugi w ogóle, tak jakby ktoś nie nadążał za moim dziwnie wybuchowym życiorysem). Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić jak się czuję z tym, jak szybko minął mi ten rok akademicki, ale na pewno uświadomił mi, że nie chcę żeby pozostałe dwa, jak i reszta życia płynęły mi pod znakiem odliczania "do czegoś", bo wtedy, jak na załączonym obrazku widać, kompletnie nie zauważam tego co jest teraz. Zostałam królową aplikacji która pokazuje mi ile dni zostało do jakiegoś wyjazdu, czyjegoś przyjazdu, koncertu, czy czego tam jeszcze, że nie mam pojęci gdzie uciekło mi kilka miesięcy życia. Well, zapewne w pracy.
Ale tak, chyba się zadomowiłam, chociaż ciężko stwierdzić, bo w moim przypadku ten proces jest wprost proporcjonalny do większej tęsknoty za domem (a logika podpowiadałaby że będzie inaczej). Mimo wszystko, podoba mi się rutyna w która wpadłam, praca (i więcej pracy), uczelnia (wolne do września!!!) i krótkie wypady, dzięki którym mniej więcej raz w miesiącu mam zupełnie wolny dzień w domu. Ten dzień jest dzisiaj, więc piję poranną kawę, załatwiam przykre dorosłe sprawy, które może Wam się wydawać że nic nie znaczą, ale jednak rachunki same się nie zapłacą, pranie samo się nie zrobi, a zakupy nie przywędrują z Lidla (swoją drogą, czy to nie byłoby super? I jak już jesteśmy w temacie - God, bless the Lidl, kocham ich ceny).
Oho, jednak pisanie o wszystkim i o niczym nadal jest w moim zasięgu, z tego się, jak widać, nie wyrasta.
Podrzucam Wam zdjęcia, zrobione ponad miesiąc temu przez Szymona, mojego współlokatora (no tak, bo wprowadziłam się do ślicznej brytyjskiej kamienicy jakieś dwa miesiące temu, tak w ogóle). Planowo miała byś sesja na uczelnię, ale obudziła się we mnie chyba stara blogerska (lol) natura i oto jesteśmy, ja w moim wyhaczonym na sample sale gdzie pracowałam kubraczku/topie/bluzce/kardiganie (zwał jak zwał) z Baum und Pferdgarten, czyli jednej z moich ulubionych duńskich marek (kopenhaska nostalgia, hehe).
Do usłyszenia niedługo (może, nie obiecuję).
Zara shoes & jeans, Baum und Pferdgarten top, Rokit vintage sunglasses
0 COMMENTS