Od razu zaznaczę, bliżej mi do włoskiej dolce vita w wykonaniu duetu Dolce&Gabbana lub kobiecości Balmain, niż noszeniu sportowych ubrań na co dzień. Jednak jednej kwestii nie mogę zaprzeczyć - nie spotkałam się jeszcze z tak wygodnym obuwiem, jak te przeznaczone do uprawiania wszelkiego rodzaju aktywności fizycznej. Poprzednią parę moich uwielbianych New Balance'ów mieliście okazję oglądać wielokrotnie. To w nich zaczęłam biegać regularnie (pierwszy raz w dniu, kiedy je kupiłam) i przebyłam z nimi setki kilometrów, ciężko sapiąc, przeszłam w nich pół Londynu, kilka razy Warszawę, byłam w nich w górach i na wakacyjnych wyjazdach. Były chyba moją pierwszą parą butów, które tak bardzo znosiłam (tutaj znowu wracam do aspektu użyteczności naszych zakupów, ich przydatności i wreszcie - Czy my naprawdę zużywamy te ubrania? Czy kupujemy nowe ot tak, po prostu?). W końcu podeszwa była tak spłaszczona, że czułam jakbym biegała boso, w kilku miejscach pojawiły się dziury, a wkładka rozsypała się na kilka oddzielnie egzystujących fragmentów.
Nie było innej opcji, przyszedł najwyższy czas na nowy zakup. Chciałam spróbować z jakąś inną marką, najlepiej wybrać bardziej jednolite buty (biorą pod uwagę, to co widzicie na zdjęciu odrobinę mi nie wyszło), ale znalazłam w Internecie idealne NB w odcieniach ulubionego koloru (a jakże, niezorientowanych odsyłam do jednego z ostatnich wpisów) baby blue (tak, wiem, że mogę pisać jasnoniebieski. Nie, nie chcę, angielska nazwa wydaje mi się być bardziej adekwatna). I tutaj zaczął się najgorszy/najbardziej irytujący/stresujący/pouczający punkt całej, zdawałoby się, niczym nie wyróżniającego się procesu nabywania poczciwego obuwia.
No dobra, co tu dużo mówić, zamówiłam buty gdzieś w odmętach nieznanych mi stron, nie przychodziły przez miesiąc, w końcu doszły za małe jakieś kilka rozmiarów. Odesłałam z prośbą o wymianę, cisza przez dwa tygodnie, mydlenie oczu przez telefon przez kolejny miesiąc, w końcu informacja, że właściciel splajtował, cisza przez dwa tygodnie. Żeby było jasne, bywam niecierpliwa, ale w tej sytuacji chyba każdy by się zdenerwował, biorąc pod uwagę opisany wyżej stan moich uprzednich i jedynych (bo przecież zamiast mieć dwie pary adidasów lepiej kupić pięć par szpilek, proste) butów do biegania oraz perspektywę własnej naiwności, bo przecież mogłaś po prostu pójść do sklepu i któreś wybrać. I tak się skończyło. Zajęło mi to godzinę. A męczyłam się ponad dwa miesiące, oczekując istniejących tylko na zdjęciu idealnych NB. Do tego prowadzi umiłowanie do jednego koloru. Nie polecam.