Labels everywhere

5:37 PM

Nike. Zara. H&M. Chanel. Brzmi znajomo? Adidas. Apple. L'oreal. Mam wymieniać więcej? Są wszędzie. Znane marki opanowały ulice, supermarkety, bilboardy, a nawet konta na Instagramie. Bo już nie wystarczy pić zwykłej wody kupionej w Delikatesach, na zdjęciu lepiej prezentuje się przecież VOS albo Arizona Tea, przecież komórka nie powinna być pozbawiona lśniącego jabłuszka, a koszulka do ćwiczeń charakterystycznego znaczka. 

Zacznijmy może od początku. Wszystkie z wymienionych przeze mnie jednym tchem, znanych nam wszystkich nazw doszły do swojego prestiżu jak i stopy finansowej poprzez ciężką pracą i samorozwój - nadal uważam, że kampanie Zary są trafione i przyciągają oryginalnością, a sklep zyskał dzięki jakości, która, niestety, ulega ciągłemu pogorszeniu (T-shirt wykonany z cienkiego, rozpadającego się w rękach materiału zawsze będzie takowym T-shirtem, niezależnie od ceny 99,00 PLN na metce). Pamiętam moje pierwsze adidasy z Nike, które wytrzymały tak długo, aż z nich wyrosłam (ah te czasu podstawówki), a aparatem z iPhona można zrobić przecież, przy dobrym oświetleniu, całkiem udane zdjęcia. Skąd więc wynika moje nieco wyczuwalne poirytowanie (zawsze mnie to bawi, jak ludzie wyczuwają mój nastrój podczas pisania jakiegokolwiek teksu. Nawet podczas odrabiania prac domowych da się odczuć, czy byłam akurat w trakcie dyskutowania na jakiś zabawny temat przez telefon, czy raczej, zmęczona wszystkim, miałam ochotę odłożyć długopis i zeszyt na bok)? Kilka dni temu postanowiłam przeprowadzić mały eksperyment (tak się kończy samotne spacerowanie na przystanek z rozładowanym telefonem. Bez muzyki. Brr, Kardise Horror Story). Szłam ulicą, niezbyt zatłoczoną i próbowałam dostrzec chociaż jedną osobę, która nie byłaby obwieszana metkami, niczym manekin w centrum handlowym. Na nastolatków nawet się nie oglądałam - mam wrażenie, że dla ludzi w moim wieku więcej znanych metek = +100 do lansu. Nadzieję pokładałam więc w raczej dorosłych, poważnych osobach. Nie szukałam ludzi, którzy byliby cali w 'no name' - wiadomo, że cenimy sklepy z, chociażby, wysokiej jakości, skórzanym obuwiem, ale chciałam znaleźć kogoś NIEŚWIECĄCEGO SIĘ markami. Już, już byłam blisko spieszącej się gdzieś pani, gdy dostrzegłam na jej koszulce wyraźne logo sklepu. Nawet już nie pamiętam jakiego, poziom rozczarowania był zbyt duży. Co najciekawsze (i raczej oczywiste), osoby 'nieoznakowane' przekraczały próg na oko 55 lat. Czy ma o związek z inną mentalnością starszego pokolenia? Czy te wszystkie metki faktycznie tak mi przeszkadzają? I, w końcu, czy niosą za sobą coś złego? 

Za złe można uznać wypieranie małych, lokalnych, dbających o jakość i wkładających w powstające produkty - co przy masowej produkcji w Chinach zdarza się niezmiernie rzadko - duże pokłady pasji i miłości (może zabrzmiało zbyt empatycznie, ale nie ma nic bardziej rozczulającego niż szewc albo zegarmistrz przy pracy, powolnie poprawiający detale swojego rzemiosła), przez międzynarodowe koncerny. Męczy mnie też powoli pogoń za metką, a nie za faktyczną unikalnością. Sama, często pochopnie, wybieram znane i poważane powszechnie znaczki i etykietki, nie patrząc na chociażby skład jogurtu, czy materiału podającego się za wełnę. Ale istnieje w nas wszystkich dziwne przekonanie 'mogę nosić torbę z osiedlowego ciucholandu, ale wiadomo, że chanelką nie pogardzę'.

Nie uwłaczam dobrym jakościowo sklepom, nie ujmuję sieciówkom, w których się ubieram i które zapewniają zatrudnienie tysiącom osób. Po prostu nie mogę patrzeć na naznaczone metkami społeczeństwo na ulicach, które bezmyślnie tworzy otoczkę wokół nazwy, płacąc horrendalne kwoty za coś zupełnie niewartego swojej ceny.

//Po tych, jakże wzniosłych rozważaniach piję sorbet z truskawek kupionych na małym straganie obok lokalnych Delikatesów i biegnę do second-handu poszukać jakichś zagubionych, markowych rzeczy. Bo przecież nic nie cieszy bardziej niż jeansy Levisa kupione za 2 zł. Bo to przecież taka wartościowa metka.

You Might Also Like

10 COMMENTS

  1. Niby nie lubię łączenia motywów, ale tym razem wpadły mi oko:)
    A co do tekstu, to zgadzam się zupełnie:) Chociaż sama mam w większości "metkowane" rzeczy, to jednak mam inne podejście kupując je niż większość ludzi, no i kupię w sh i outletach :P
    Pozdrawiam;*
    www.worldcharlotte.blogspot.com

    ReplyDelete
  2. Zastanawiam się od kiedy metka stała się wyznacznikiem statusu społecznego.
    vansy-up noname-down, i ten ból gdy przyglądasz się ludziom ze swojego rocznika (97') który bez ermaxów nie pokaże się na mieście bo jeszcze znajomego spotka i coś sobie pomyśli. Jeszcze gdyby cena szła na równi z jakością to bym nic nie mówiła, ale niestety można sobie tylko pomarzyć :>
    Nie chce generalizować i upraszczać że nasze pokolenie zginie w pogoni za swagiem lecz jak napotkasz już taką osobę/grupę najzwyczajniej tracisz wiare w świat.

    Ale i tak jestem zaskoczona brakiem większych hejtów na szmateksy,jeszcze kilka lat temu gdybym powiedziała "kupiłam na szmatach" to zapewne reakcja brzmiałaby mniej więcej " gdzie ? że w ciucholandzie ? przecież tam jest syf" a teraz jest "nooo shiiit....fajnie ale ty umiesz grzebać!" przynajmniej ja mam takie odczucie :> Dobrze że to poszło w tę stronę.



    asiorptasior

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hahaha, najlepsze jest jak ja przychodzę w czymś do szkoły i wszyscy "ooo jakie fajne", a ja "no, dzięki, za 2 zł kupiłam" XD

      Delete
  3. jednego ci zazdroszczę - że mimo swojej wagi i niezbyt czarującej urody - masz tyle pewności siebie i pogody ducha:P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jakiej wagi? Lol, nie róbcie ze mnie kogoś kim nie jestem. A nie jestem jakimś grubasem ;ooo

      Delete
    2. no szczupła też nie

      Delete
  4. The combination of the pattern is really interesting, i love it! The soft material of the skirt paired to the style of the shirt works nicely together <3

    ReplyDelete
  5. "VOS" ?? Chyba "VOSS" ?

    ReplyDelete
    Replies
    1. haha, tak. sorry , nie interesują mnie za bardzo hipsterskie napoje xd

      Delete

like me on facebook

Subscribe